Dawno nas nie było, ale wytłumaczenie oczywiście jest, w dodatku trojakie. Poprzedni tekst gugiel wsiorbał, a do nowego zabrać się trudno - o tym wiedzą wszyscy blogerzy i blogerki. Ponadto w weekend uczestniczyliśmy w kursie, który wymagał od nas skupienia i zaangażowania. Wreszcie w poniedziałek okazało się, że halny dolatuje również do Krakowa, z czego dla Jana wynikła piękna pogoda, a dla Jula stany migrenalne (taka sprawiedliwość).
Wracam więc do tematu Massolitu, jednego z moich ulubionych krakowskich miejsc. Mieszkamy prawie za rogiem, więc Jul snuje się czasem pod oknami i podgląda regały. W wystroju dominuje artystyczny nieład, by nie rzec - bałagan. Kiedyś w części kawiarnianej mieściła się czytelnia feministyczna eFKi, obecnie są tam kwiatowe bazgroły i babcine piece kaflowe. Zazwyczaj wolę siedzieć wśród książek. Przy barze można zamówić kilka rodzajów kawoherbat i anglosaskie smakołyki - apple pie, brownies, muffiny. Sale są cztery + korytarz z regałami, to wszystko rozdysponowane w 2 mieszkaniach, więc trzeba się przemykać klatką schodową. Z drabiny można korzystać, książki kartkować do woli, kanapa zwykle jest wolna ;) Działów tematycznych jest mnóstwo: od literatury dla dzieci, przez podróżniczą, historyczną, polityczną, poradnikową, po powieści, dramaty, poezję i opracowania ściśle filologiczne (świeżynki!). Jeśli chodzi o beletrystykę to ceny są niskie (10-40 zł), zaś książki specjalistyczne to nawet 300 zł. Trudno przewidzieć, co będzie w kolejnej dostawie albo gdzie będzie leżała pozycja znaleziona w katalogu internetowym; część książek jest z drugiej i trzeciej ręki. Jeśli zależałoby Wam na konkretnych tytułach to chyba lepiej skorzystać z wrocławskiej Krainy Książek lub za jej pośrednictwem zamówić coś z amazonu (bezpiecznie i wcale nie drogo). Massolit jest najlepszy do szperania - a nuż tym razem trafi się P&P z okładką z Colinem Firthem ;) (pewnie od razu poszłoby w świat :P). Tak więc zachęcamy do wizyty w Massolicie, bo nigdy nie wiadomo, co Wam na głowę spadnie.